19.01.2013

112

Trening wybierania numeru ratunkowego na komórce zaczął się od wybrania I zamiast 1... a skończył na małym popłakaniu nad losem taty, który może się nie ruszać i nie odpowiadać. Tym niemniej 112 i zielona słuchawka zostały wstępnie obłaskawione.

12.12.2012

Świat się zmienia. Dziś u okulisty pani doktor kazała mi łapać skrzydełka trójwymiarowej muchy, tak jakbym chciał je wyrwać... a następnie w tych samych okularach "do wyrywania" miałem określić, które zwierze w rzędzie jest trójwymiarowe. Na szczęście była to małpa. Spociłem się.

9.08.2012

Konik

Mia konie zbiera. W sumie zbiera to zbyt mocne słowo. Od zaprzyjaźnionej prawnuczki imć Pani Dozorczyni gotową kolekję otrzymała.

Tu konik, tam konik. Kolekcja się rozrasta to gładyszem Przewalskiego to Rainbow Dash'em, tudzież inną Rarity.

Odwiedziłem dziś Wiatrak. Kupno, sprzedaż, spekulacja.
Przepłaciłem. Misję wszelako wykonałem.

Wracając do wehikułu, uwagę moją przykuło niewielkie stado.
Stado małych koników.

Stadem opiekowało się dwóch pasterzy.
Pasterz Jan Mocny Chrzciciel wraz z pasterzem Bolesławem Krzywym Sinoustym
doglądali trzódki, wystawionej na betonowym deptaku wraz z przyrdzewiałą pasyjką.

Odwróciłem głowę. Stadko wzbudziło jednak na tyle silny niepokój, że postanowiłem
dać mu dodatkową szansę. Zawróciłem. Nazad.

Oj, w stadninie tej niedobrze się działo. Słomy nikt nie wymieniał. Zgrzebełkiem nie czesał.
Wybrałem najczerniejszego, wysokiego w kłębie, Bucefała o mocnych pęcinach.

Po ile te koniki?
Zapraszam, same zdrowe Araby. Ten tu za trzy złote.
Trzy zeta?
Tak, trzy zeta, ale jeśli Pan wszystkie koniki weźmie, to za dziesięć oddam.

Patrzę ci ja na ten lakier sierści rumaków wytarty, na te kopytka betonem ranione.

Nie, ten jeden wystarczy. Mam ja tu trzy złote monety akurat.

Kupiłem, bułanka Mrokiem w myślach nazywając.
I jakaś taka radość mnie przejęła.
Nawet nie to, że trzy miast trzydziestu na zabawkę wydałem, ale że historię za darmo dostałem.



8.08.2012

Stereotyp


Niemiec. Polak. Niemcy. Polska.

Zaplanowaliśmy urlop w Niemczech; u siostry Polki, u szwagra Niemca.
Córa im bliżej planowanego dnia wyjazdu, tym gorzej znosi dni, pozostałe do opuszczenia kraju przodków naszych.
Nie może doczekać się, a jednak.

Tu czas na dysgresję.
Nastolatką będąc siostra moja, Magda, wzięła udział w wymianie międzyszkolnej, polsko-niemieckiej.
Sprowadziła do domu naszego, rodzinnnego, Niemca Iana.
Ian duży był. Ian nastolatkiem był. Ian jeść powinien.
Mimo starań matuli naszej, Elżbiety, podsuwającej co smaczniejsze kąski, Ian nie jadł.
Rzecz działa się dzień, drugi. Śniadania, obiady, kolacje. Rybki, grzybki, ananasy i frykasy.
Nic. Nicht. Jeść nie będzie.

Czy to niedomknięte drzwi. Czy to nazbyt gwałtowne wtargnięcie do pokoju Iana.
Czy to kto pamięta. Poliszynel poznał tajemnicę.
Ian przytargał z Niemiec walizkę. Niemiecką. Solidną. Solidnie wypchaną.
Aby tu dźwignią handlu nie machać, ograniczę się do stwierdzenia - batony.
Batony wszelakie - z czekoladą, orzechami, ciągutki, chrupiące, małe, duże, pojedyncze i podwójne.

Ian otrzymał w "darze" wychowania obraz. Obraz Polaka. Obraz Polski właśnie.
Bieda z nędzą. Puste półki. Kraj wojną rozbity.
Nie ma jedzenia. Jedziesz na własną odpowiedzialność.
Chcesz wrócić, chcesz przeżyć - zrób zapasy - kup batony.

Dość o Ianie.

Stereotyp wysysa się najwidoczniej z pramlekiem babek naszych.
Mia odmówiła w trakcię kąpieli wyjazdu.
Tato, tato, tato...
Niemcy mają małe wanny. Wanny małe, dziecięce. Ja nie chcę, ja nie chcę.
Wyjaśniłem, że dzieci, a i owszem w małych wannach siedzą, a dorośli, dorośli mają swoje - wielkością odpowiednie.

Ale, tato, w Niemczech łóżek nie mają.
Mają, córuś, mają. Miękkie i wygodne.

Trudno stereotyp ugłaskać, gdy raz zburzony spokój nękają kolejne wewnętrzne demony.

Płacz.
Co ci, Mia, co ci?
Tato, tato... w Niemczech parków nie mają, a ja chcę do parku!!

Mia, proszę...
Nie chcę jechać, nie chcę. Ja chcę na plac zabaw.
Córeczko, mają place, mają duże, często nawet większe niż te polskie nasze.
[...]

Tu muszę skończyć. Puenty nie będzie.
Muszę do Biedronki. Muszę po batony.

28.07.2012

Masochista esteta

Jest taki jeden, pracujący obok. Siedzi zaraz przy wejściu do rowka. Powiedziałby, że marudzę...

Nie lubię chodzić do kina. Popcorn. Komórki. Rozmowy. Kopanie w plecy (fotela). Szeleszczące torebki. Wybuchy śmiechu, kiedy do oczu cisną się łzy.

W ciągu tygodnia zaliczyłem dwa premierowe seanse. Bez tytułów, aby nie przyciągać tych, którzy szukają roznosiciela boskiego ognia, oraz latającej w ciemności myszy.
Doznania zostaną wymieszane - sam seans nie określał żadnego z nich bezpośrednio.

Nie zawiodłem się.
Mimo późnopolicyjnej godziny duchów, nastolatki nie chcą kołysać hormonów do snu. Nastolatki wolą walczyć o dominację w pussystadzie. Spazmy radości na widok słynnego aktora. Leoś, Leoś!
Głośniej. Mocniej. Kogo usłyszą tłumy. Na czyj taniec popatrzą. Dlaczego za cenę biletu zawsze dostaję w promocyjnym zestawie tę rewię dojrzewających ciał.
Modlę się cichutko - Nietoperzu, rycerzyku, zainteresuj te dzierlatki. Może wilgotne podniecenie na widok przewiewnej peleryny i twardych uszek zmiękczą ich kręgosłupy niemoralne.
Posłuchał. Pomogło. Zrobiło się cicho. Cicho jak skrzypem zasiał.

Skrzyp, skrzyp. Tuż obok. Po drugiej stronie wąskiego przejścia.
Zabrał je. Zabrał je w skórzaną skórkę obite. Dopasowuje. Patrzy jak leżą.
Zsuwa. Nakłada. Skrzypi. Uwierają. Wyjdzie do toalety. Wróci. Zaskrzypi. Widocznie zalanie moczem nie pomogło. I będzie tak skrzypiał do końca. Ciszej w chwilach napięcia. Głośniej w trakcie intymnej ciszy dialogów.

Zapłaciłem. Na własne życzenie poszedłem. Widocznie lubię to.

19.09.2011