24.10.2009

Morska bez kości

Występują:
PŚM - Poprzednia klientka.
M - as myself
S1 - Sprzedawczyni za krajalnicą
S2 - Sprzedawczyni przy kasie

W mięsnym sklepie, w dzien handlowy, takie słyszy się rozmowy.

M: Poproszę 20 dkg szynki z nogi.
PŚM: Jaka piękna szynka - jak nasze mamy robiły.
S1: (Zzz.. Zzz... - pracuje krajalnica) Może być 30 dkg?
M: Może
PŚM: Pieczona noga... Brokuł... Kalafior...
S2: ...
PŚM: A ja ostatnio zjadłam świnkę morską.
S2: (Blednie) ???
M: (Uśmiech)
PŚM: Bardzo smaczna.
S2: (Bleednie)
M: (Uśmieech)
PŚM: Jak cielęcina w smaku.
S2: (Bleeednie)
M: (Uśmieeech)
S2: Miałam kiedyś dwie świnki morskie, ale nie do jedzenia...
PŚM: Ja mam dziesięc. Taka świnka (odmierza na blacie dłońmi 20 centymetrów) po upieczeniu zmniejsza się.
M: (Uśmieeeech)
S2: (Bleeeednie)
S1: Coś jeszcze?
M: (Przerzucając wzrok z Pożeraczki Świnek Morskich na bladą jak płótno sprzedawczynię) Dziesięć parówek cielęcych, proszę.

5.10.2009

Przekleństwo Rosemary

Odwiedziliśmy dziś z Sonią Panią Doktor. Mniejsza o szczegóły.
Wizyta podobna innym. Z tą małą różnicą, że Pani wyjątkowo miła, uśmiechnięta; a przychylność Sonii zaskarbiła świecącą na czerwono plastikową krową z różowymi piórkami. Nie pytajcie gdzie można dostać takie gadżety. Wtedy jednak powinna zapalić się w mojej głowie pierwsza, żółta lampka. Nawet nie zamrugała.

Jako pierwsza zapaliła się jednak pomarańczowa... Proszę zadzwonić: 666...

Chce dobrze. Wszystko wyjaśnia ze stoickim spokojem. Każdy lęk uspokaja lekkim uśmiechem i uniesionym wskazującym palcem. Jest pomocna. Zdobyła nasze zaufanie w ciągu kilku minut. Dwoje neurotyków poskromionych spokojem.

Czy mam jednak wykupić miksturę z recepty, na której widnieje jej podpis - równo odcięta ostrą kreską podpisu połówka pentagramu?

2.10.2009

Moon Walker

Nie, nie będzie o MJ. Będzie krótko. Będzie o whiskey. Złej whiskey.
Opakowanie stylizowanie na angielska budkę telefoniczną. W środku butelka, z ładnym... pokrowcem na korek.
Zamiast korka - nakrętka. Wyborowa łyski. Również po zapachu.

Nie zrażeni, zasiedliśmy z żoną do konsumpcji. Nie, nie tej szeroko zakrojonej, libacyjnej. Zwykłej, rodzicielskiej. Jedna kolejka by umrzeć snem spokojnym.

Zalaliśmy tę łyski duuużą ilością CC (oryginal, na bazie orzeszków coli) (na "codzień" spożywamy wyłącznie sote, więc profanacja sięgnęła brzegu szklanki). Nie pomogło.

Pijemy. Sączymy. I jakoś trudno wyzbyć się wrażenia taniej prywatki "u zbója".