13.11.2010

Polonistka

Z rosnącym niepokojem obserwuję reakcje córki na kołysanki.
O ile zamiłowanie do psiego bohatera, przekute na zmianę tekstu, jest więcej niż tolerowane:

Już miesiąc zaszedł, psy się uśpiły
I coś tam skamle pod borem
Pewnie mnie czeka jakiś psiak miły
Z powykręcanym ogonem

o tyle kara za nieznajomość tekstu karana jest surową krytyką stylistycznej formy:

A po nocy przychodzi dzień,
A po burzy spokój,
Nagle ptaki budzą się...

Mia: siebie, siebie!

Wszelkie nieudolne próby improwizacji nie pozostają również bez echa.

Kosi, kosi łapci, pojedziem do babci
A od babci do dziadka gdzie łasica furiatka

Kosi, kosi łapci, pojedziem do babci
A od babci do cioci gdzie dżdżownica co psoci

Kosi, kosi łapci, pojedziem do babci
A od babci do taty gdzie jest chomik pyzaty

Kosi, kosi łapci, pojedziem do babci
A od babci do wujka gdzie jest dzik.....yyy...

Mia: Nie ma rymu!

26.10.2010

Adnotacja

Wieczór podobny wielu innym. Kąpiel. Butelka. Pieśni nasenne.
I znów sugestie autorskich zmian w "kołysankach".

Najpierw jednak przywołanie do porządku ojca, aby zbyt nie odbiegał w improwizacji interpretacyjnej od oryginału.
Tata: Soniu Miu, Soniu Miu, pora spać, pora spać, wszystkie dzwony biją...
Mia: Panie Janie, Panie Janie...

Po chwili jednak przewidywalność zaczyna nużyć.
Tata: Stary niedźwiedź mocno śpi, stary...
Mia: Tata, stary tata...
Tata: Stary tata mocno śpi...

Zaakceptowanie manipulacji może jednak prowadzić do poważnych reperkusji moralnych.
Tata: [...] Stary tata mocno śpi. My się go boimy, cichutko chodzimy, jak się zbudzi to nas... lalala...

19.10.2010

Autorytet upada po raz pierwszy

Jak codzień. Kąpiel. Jak codzień. Butelka z wodą "do poduszki".
Sto pięćdziesiąt mililitrominut wiary w to, że zaśnie.

Mia: Tato, tato tato, tulituli. Tato, tato, duży tato...

(Czas ponosić. Pośpiewać.)

Tata: Co dziś pośpiewamy?
Mia: Aaa
Tata: Aaa, aaa, były sobie kotki dwa... Aaa, aaa, szaro-bure, szaro-bure obydwa.
Mia: Janie, Janie.
Tata: (wersja autorska) Panie Janie, Panie Janie, pora spać, pora spać...
Mia: Soniu Miu!
Tata: Soniu Miu, Soniu Miu, pora spać, pora spać. Wszystkie dzwony biją, wszystkie dzwony biją. Bim, bam, bom. Bim, bam, bom.
Mia: Aaa.
Tata: Aaa, Aaa. Były sobie kotki dwa. [...] Ach śpij kochanie, jeśli gwiazdkę z nieba chcesz - dostaniesz. Czego pragniesz daj mi znać...
Mia: Daj Miu, daj Miu.
Tata: Czego pragniesz daj Miu znać, ja Ci wszystko...
Mia: Janie, Janie!
Tata: Panie Janie, Panie...
Mia: Mała Miu, mała Miu...
Tata: Mała Miu, mała Miu, pora spać...
Mia: Aaa!
Tata: Aaa... Aaa...
Mia: Daj Miu!
Tata: Czego pragniesz daj mi znać...
Mia: Daj Miu!!
Tata: Czego pragniesz daj Miu znać, ja Ci...
Mia: Psie kupy.
Tata: ...
Mia: Psie kupy, psie kupy.
Tata: :)
Mia: Psie kupy, psie kupy. Siku, psie kupy.
Tata: :D
Mia: Psie kupy, psie kupy, psie kupy...
Tata: Mia, gdzie te psie kupy?
Mia: Tu. Tu psie kupy. Tam psie kupy.
Tata: LOL

Bum! Upada po raz pierwszy...

6.10.2010

Muminków historie nieznane

Mia przechodzi przez okres potwierdzania tożsamości stadnej.
Tańczy... "jak Mia!". Śpiewa... "jak Mia". Upadł... "jak Mia".

Często jednak zauważa zgodność z inną, niż własna, tożsamością.
Kąpiel. Mia łowi rozmoczone meduzy wacików kosmetycznych.

Tata: Ale je gonisz...
Mia: Jak Łyjek!
Tata: Jak Ryjek?
Mia: Tak.
Tata: A kogo tak gonił Ryjek?
Mia: Babe.

No questions.

23.09.2010

I love mother

Zwykle nie piszę o córce. Większość historii podbiera mi, wychowana na mej własnej piersi blogerka - trava.
Owszem, mógłbym konkurencyjnie. Ta sama histora tylko ryby dwa razy większe.
Jakoś tak tylko śmiałości brak. O sobie pisać łatwiej.
Więc i dziś (jeszcze) nie będzie bezpośrednio o małej. Pośrednio. O innych "małych".

Nasza córa uczęszcza na zajęcia klubowe. Bez cygar i koniaku. Za to z pełnym koszem chrupków i pomysłów na dobrą zabawe.
Ojcowie w klubie bywają rzadko. Una sztuka na tabula raza testosterone.
Dzisiaj dzięki dogodnej godzinie zajęć udało mi się partycypować.

Nie o zajęciach ja tu wszakże.

Po zajęciach dzieci udają się do podpiwniczenia, bogato inkrustowanej szmacianymi zwierzętami pieczary,
przesyconej zapachem skrobi kukurydzianej, gorącej herbaty i pełnych pieluszek.
Ot, chillout po godzinie zajęć.
Kolejne tandemy matek-córek i matek-synów, względnie niań-wychowanek i niań-wychowanków
przybijają do tej przystani. Uczestniczą w gwarze ploteczek. Wemieniają ohy i ahy. Snobują.
Henio od urodzenia mówił "Chce szynke". Renatka już w chwili odejścia wód płodowych wiedziała, że siusiu to tylko do nocnika.
Zbyszka zapisano na zajęcia z suahilli, kiedy tylko okazało się, że hiszpański, niemiecki, angielski i rosyjski nie kolidują.
A Gienia to ostatnio nawet jeża zjadła. Nawet kopytek nie wypluła.

Tu pojawiła się dziś ona.
Mała. Roześmiana. Blond-kręcona. Z wielkimi oczami.
I nic więcej nie trzebaby dodać bo to urokliwe takie.
Matka jednak dodała.
Półtora roczna dziewczynka oślepiła mnie krystalicznie załamanym światłem kolczyków.
Nie będę moralizował. No może troszeczke.
Nie narzuciłem dziecku wiary. Nie mam również zamiaru ingerować w jego ciało bez jego zgody.

Wiem, że to dziewczynka. Znam jednak wiele takich, których uroda nie potrzebuje akcentu metalowych sztyftów i kółek.
Skoro jednak, droga matko, zaczęłaś już - miej odwage i fantazje posunąć się dalej.
Na drugie urodziny - przekłute sutki. Na trzecie - łechtaczka.
A z okazji ukończenia żłobka - tatuaż - od pośladków po nasadę czaszki - "Kocham matkę".

A echo odpowiedziało z przyzwyczajenia - mać, mać, mać.

22.09.2010

trep-a-nacja

Już myślałem, że nigdy, albo choć bardzo długo, nie będę musiał odkrywać tej karty historii. Niestety.
Pani kadrowa Krysia (imiona i funkcje zostały zmienione, prawdziwe dane nie są znane nawet redkacji), podgrzewając farelką żyletkową przyniesiony z domu kompot, zapruszyła ogień. Powodując, najprawdopodobniej, zniszczenie wszelkich możliwych informacji o swoim pracowniku - Marcinie. W wyniku tego, jakże niefortunnego zdażenia wysyłam nieustannie kolejne papiurki - świadectwa mojej historii wojenno-naukowo-robotniczej.
Kolejny etap - wojna. A raczej jej niebyt. A dokładniej moja (nie)mobilizacja na jej wypadek.
Spojrzałem w książeczke. Wojskową. Wojenną swoją historię.
Szeregowy. Znaczy się inteligent. Pierwszorzędowomięsna zapora przed ostrzałem wroga. Ochronka dla wysokich rangą cwaniaczków, co to do szkoły wiecznie mieli nie po drodze.
Odroczony nauką. Znaczy się chory jakiś. Na pewno nie zdrowy.
A zarazem rzepa kategoryczna, w kategorii pierwszej - A.
Nie przyjęty na ewidencję. Nie skreślony.
Trep, który nie istniał - chciałoby się powiedzieć śladem Jeana Van Hamme'a.
Rozkazem przeniesiony do rezerwy.
Widocznie dobrowolnie nie chciał.

16.08.2010

Burzy synu


_MG_4801
Originally uploaded by marcin.wisnios

Na pamiątkę dnia z temperaturą 33C, kiedy to jedna z nielicznych, tegorocznych burz raczyła przejść przed obiektywem.

Zdjęcie, jak zwykle, wykonane z "perspektywy kuchareczki". Może uda się nawet wprowadzić ten termin do kanonu (a nawet canonu) światowej fotografii - zaraz za "perspektywą żaby", tuż przed perspektywą "lotu żaby".

13.06.2010

Kontynent z tatuażem

Świat sypie się w gruzy. Na naszych oczach.
Rengloda staje się renklodą. Winogron winogronami. Ostatnie bastiony Podgłaszania chwieją się w posadach.

Ale, że nie można już ufać nawet pamięci literackiej.
Jak możesz zabierać mi, żono, wspomnienia tym jednym zdaniem:
"Ryby siną barwą kłute".

Całe życie, całe moje życie pamiętałem Azję.
Że pal, że dziewka, że "dwie ryby na piersiach ma prute".

6.06.2010

Otwarcie sezonu


_MG_1301
Originally uploaded by marcin.wisnios

Po dwóch latach polowania w końcu zadowolenie z dziennego zdjęcia burzy. Naświetlanie jednosekundowe. Niestety - widok przez szybę.
Czyste lenistwo powstrzymało mnie również przed czyszczeniem szmero-smechów spowodowanych zanieczyszczeniami matrycy... może właśnie z powodu braku pełnej ostrości spojrzenia.

30.04.2010

Konwalii na bukiety

Zakupiłem wczoraj cztery małe wiązanki konwalii. Szklarniowe, ale pachną tak jak te leśne.
Wracając do domu trzymałem je przy piersi. Poły gestapowskiego płaszcza próbowały je wciąż potargać.
Na chodniku nieopodal sklepu-źródła dysput prowadziła Chwiejna Czwórka.
Zamilki widząc, że będę wyprzedzał. Pierwszy głos odezwał się za moimi plecami, doganiając mnie z odległości zaledwie metra.
Głos z metra: "Czyje dziś imieniny?"
Odpowiedź ugodziła mnie między łopatkami z odległości metrów dwóch.
Głos z dwóch: "Romualda".
Mniejsza o poprawność wieszczenia imienin.
Czy ja naprawdę wyglądam jakbym z konwalii bukietem do Romualda chadzał?

28.04.2010

31.03.2010

Ballada'na

Zmęczenie znów zaatakowało. Tym razem odebrało pamięć tekstów kołysanek.
Tak, wiem, drogi przyjacielu - nigdy ich zbyt wielu nie pamiętałem (tekstów, nie kołysanek). Mam jednak kilka platynowych utworów o tematyce nasennej.
Są wśród nich "Ballada o dwóch siostrach", "Komu dzwonią", "Stary niedźwiedź mocno śpi" aka "Miałeś chamie złoty róg", "Tomorrow belongs to me" oraz od niedawna "Phantom of the Opera".
Upiór myli się notorycznie. Nowy w końcu. Przestawia zwrotki, a czasem nawet i linijki miesza.
"Ballada..." jest jednak pewnikiem. Wykonywana od ponad roku. Codziennie. Kilkanaście tonacji. Setki wariacji. Nienaganna znajomość tekstu.
Zaczęło się wczoraj...
"Usługiwały siostry dwie w gospodzie koło rzeczki, przyszedł podróżny i woła... hej.. usłużcie mi kelnereczki (??)"
Zirytowany po ukołysaniu małej pożaliłem się żonie. Zrozumiała. Od piętnastu miesięcy rozumie doskonale. Zmęczenie.
Dziś umysł wrzucił wsteczną "dwójkę".
"[...] obsłużcie mnie kelnereczki" rozpoczęło. Na drugi ogień poszedł podróżny, co to spełnił kielich do dna i już nie mówił z nikim, widząc, że druga siostra ma dużo piękniejsze... guziki. Obrazu nędzy i rozpaczy moich połączeń neuronowych dopełniła pamięć geograficzna, stricte miejska. Podpowiedziała, a jakże, że "taką balladę w słotny czas w oberży 'trzy korony' śpiewał mi hej... w Berlinie raz... John Burton, John nad Johny".
Eh.

10.03.2010

Ru-Ra

Sonia z szybkością ka (kra - wrony, przyp. tłum.) opanowuje kolejne słowa. Do jednych z nich należy "rura" (rura, przyp. tłum.).
Genezę poznania zwykle łatwo nakreślić; "rura" - nauczył tata, "jeden" - nauczyła mama, "łał" - nauczyła ciocia, "baba" (babcia, przyp. tłum.) - nauczyła babcia. Skąd jednak w małej głowie świadomość każdego z poznanych bytów, często pozostaje zagadką.

W ramach podróży po pokoju, na rękach przyp-tłuma, Sonia zbliżyła się do rury. (Zwykle pozostającej wyciszoną. Może z wyjątkiem piątkowego wieczoru, kiedy to w ramach międzypiętrowej wymiany zdań wędrują po niej wibracje "urwa... rwa... wa...").
Rura zaszemrała. Metalicznie skrzypnęła przesuwanym wewnątrz ciałem obcym. Spojrzenia przyp-tłuma i Soni spotkały się.
Przyp-tłum: Słyszysz Sonia? Coś idzie w rurze...
Sonia: Baba.

Coś jednak musiało ją zdradzić. Może fakt, że nadeszła rurą z ciepłą wodą?

7.02.2010

24.01.2010

Nowa skala

Nie dostałem w prezencie teleobiektywu. Dostałem zestaw pierścieni do macrofotografii. Pierwsze próby zostały opłakane i zapomniane. Brak odpowiedniego światła, lub dobre wytłumaczenie pierwszych upadków.

Dziś publikuję. Mieszanka fizyki, fantastyki i fantazji. Czyli jak z wykorzystaniem cytryny, dzbanka z wodą, wyrzuconego cdromu, buteleczki soku jabłkowo-malinowego wykreować obraz. Kolizję cywilizacji. Kreację wszechrzeczy. Kamasutrę wyobraźni.

Macro - Enjoy.

IMG_7583


IMG_7583
Originally uploaded by marcin.wisnios

IMG_7551


IMG_7551
Originally uploaded by marcin.wisnios

IMG_7566


IMG_7566
Originally uploaded by marcin.wisnios

IMG_7553


IMG_7553
Originally uploaded by marcin.wisnios

IMG_7562


IMG_7562
Originally uploaded by marcin.wisnios

23.01.2010

sie kompe, sie pisze

Dwie osoby nakłonione do pisania blogów... Jedna para się wymiarowaniem, druga pracuje w pocie czoła w blogowym kamieniołomie. Obie piszą o prozie życia, obie piszą na A4, komentujący ich kochają, czasem nawet dosłownie... :P
Oglądalność oscyluje w przedziale 50-100 mimo iż twierdzą, że "nikt nie zagląda"... a ja... Zdanie sformułuję. Zdjęcie wkleję. Zrobie notatkę z rozmowy. Ma sie ten polot - nielota.

17.01.2010

droga krzyżowa

Ojciec próbuje wypić kawę po raz trzeci.

12.01.2010

Siostra

Kradłam kondomy, nie poezję.

1.01.2010

Sonia zaskoczyła nas, jak zima drogowców, i na widok kolorowych pióropuszy fajerwerków powiedziała tylko: "ŁOA!".