2.10.2009

Moon Walker

Nie, nie będzie o MJ. Będzie krótko. Będzie o whiskey. Złej whiskey.
Opakowanie stylizowanie na angielska budkę telefoniczną. W środku butelka, z ładnym... pokrowcem na korek.
Zamiast korka - nakrętka. Wyborowa łyski. Również po zapachu.

Nie zrażeni, zasiedliśmy z żoną do konsumpcji. Nie, nie tej szeroko zakrojonej, libacyjnej. Zwykłej, rodzicielskiej. Jedna kolejka by umrzeć snem spokojnym.

Zalaliśmy tę łyski duuużą ilością CC (oryginal, na bazie orzeszków coli) (na "codzień" spożywamy wyłącznie sote, więc profanacja sięgnęła brzegu szklanki). Nie pomogło.

Pijemy. Sączymy. I jakoś trudno wyzbyć się wrażenia taniej prywatki "u zbója".

2 komentarze:

kamil pisze...

Przychodzi w życiu taki czas, gdy nawet wytrawne francuskie wino trzeba pić z gwinta. B-)

Anonimowy pisze...

jezu Marcin! ty pijesz !!!