23.11.2006

Sztuczne łzy

Wczorajszy dzień spędziłem na nagraniu odcinka serialu Sędzia Anna Maria Wesołowska.

Miesiąc przygotowań, nauka roli, próby tekstu przed telefon na parkingu przed firmą. Teraz tylko egzemplarz scenariusza, leżący na parapecie okna, wspomnienie dnia który rozegrał się tuż przy domu Wielkiego Brata.

Ciężko opisać taki dzień, może dla ludzi "z branży" codzienny, dla mnie odrealniony, bez pamięci jego nazwy, kolejnych godzin; senne migawki.

Rozpoczęliśmy od generalnej próby tekstu. Później obiad. Wybór kostiumu. Makijaż.
Wybór kostiumu - brzmi dumnie. W rzeczywistości zmiana koszulki "pod kolor", spięcie jej agrafkami na plecach "aby lepiej leżała", i wybranie koszuli. Miała być marynarka, ale ta która wyglądała najlepiej zdobiła już plecy zbyt wielu świadków i oskarżonych.

Makijaż głowy. Golisz włosy - na podkładzie nie oszczędzisz.

Odprawa przed reżyserem. Ocena przygotowań. Dobre słowo dla stremowanych.

Mikroporty za pasek, kabelek przeciągnąć pod spodem. Próba urządzeń - powiedzcie fragment roli lub coś od siebie... coś od siebie. Rola - nie pamiętam. Sala sądowa zimna od poprzednich wyroków, a może to tylko nerwy. Po zapaleniu reflektorów ociepli się klimat.

Później już tylko mgnienia świadomości. Wejście publiczności. Wyprowadzenie nas świadków na korytarz sądowy. "Prosze wstać, Sąd idzie". Odczytanie aktu oskarżenia. Nerwy, zbliżającego się wejścia na salę sądową. Pierwszy świadek, drugi... trzeci - czas na mnie.

Wahadłowe drzwiczki jak w saloonie, prosto z westernu. Zamiast Johna Weyna... Anna Maria. Ja gram nieznanego kowboja, nie znają jeszcze mojej szybkości... wypowiadania słów. "Nazywam się Krzysztof Rusik..."
I nagle już siędzę. Obok matka oskarżonego listonosza. Za plecami mocherowa publiczność, która wybrała udział w nagraniu przed chłodem kościoła i jego wewnętrznym paciorkoturniejem "Kółko różańcowe", z udziałem wypomadowanych gwiazd parafii. Dziś błyszczą: "mam też telefon na Woronicza, mogę Pani podać.".

Teraz już spokojnie. Za chwilę - moje drugie wejście. Kunszt dramaturgii wystąpienia próbuje zaburzyć nękany przez reżysera obrońca... wstaję, siadam, podchodzę na miejsce składania zeznań, siadam, chcę zacząć, siadam... narasta irytacja wobec niemożności drugiego człowieka do zapamiętania jednego zdania. W końcu... "ja nie chciałem jej zrobić krzywdy..." [Stop, chcę widzieć łzy w jego oczach]. "Dam radę?..." Nie dowiem się - wezwana charakteryzatorka już dmucha mi w oczy "gwizdkiem" pachnącym "maścią z kotkiem". Oczy łzawią. Głos poddaje się emocjom wynikającym z roli. Drży. Staruszki nie wiedzą czy już mnie nienawidzieć czy płakać. Prokurator każe mnie aresztować. Tłum szaleje. Nirwana. Ktoś szlocha... ja.

Maść zapanowała nie tylko nad moimi oczami ale i górną częścią dróg oddechowych. Strażnik wyprowadza mnie w ostatnim momencie. "Czy ktoś mógłby mnie poczęstować chusteczką?"

Resztę nagrania ślędzę przez szparę pomiędzy dzwiami i futryną, patrząc to na plecy strażnika, to w obraz na wyświetlaczu kamery operatora stojącego tuż obok.

Brawa publiczności. Rozbrojenie mikroportu. Bus. Dom.

The End.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Ja regularnie używam sztucznych łez, bo pracuję cały dzień przy komputerze i moje oczy często są bardzo suche. Zakraplam sobie wtedy niebieski starazolin, bo jest mocno nawilżający i szybko łagodzi podrażnienia.